„Polski Gene Hackman” (Jerzy Fedorowicz). „Aktor, który umiejętnie korzysta ze swojego talentu” (Wojciech Smarzowski). „Prowokator, ironista, złośliwiec, dowcipniś” (Robert Więckiewicz). „Niezwykły w swej zwykłości” (Agata Kulesza). Tak mówią o nim koleżanki i koledzy aktorzy. 17 lutego był u nas Marian Dziędziel.
Wszystko się potwierdziło, najmocniej chyba charakterystyka Agaty Kuleszy, a najmniej Roberta Więckiewicza. Ale ta zapewne wypowiadana była z pozycji przyjacielskiej względem pana Mariana, doprawiona pewnie solidną szczyptą ironii i chyba tak należy ją traktować.
Wraz z Dariuszem Rekoszem, moderatorem spotkania, goście przyjechali do nas znacznie przed czasem więc w kuluarach była okazja długo i na różne tematy porozmawiać z obydwoma panami. Z panem Marianem o wszystkim można porozmawiać i wiele się od niego samego na różne tematy dowiedzieć. Dał temu wyraz naocznie i namacalnie już podczas spotkania. Jedna rzecz go zaskoczyła, za którą Wam dziękujemy (także w jego imieniu): frekwencja mianowicie. Pełna jedna i druga sala galeryjna, pełny hol biblioteczny, zaanektowane przez publikę nawet schody między piętrami. Samo spotkanie od strony tematycznej to była taka „przebieżka” przez jego życiorys, prywatność no i oczywiście aktorsko – filmowe portfolio. Opowiedział zebranym o dzieciństwie i młodości; o tym w jakich okolicznościach naumiał się palić papierosy i jak na ten fakt zareagował jego ojciec. Było o egzaminie na krakowską PWST (tutaj pan Marian pokazał limanowianom na żywo swój kunszt aktorski, odgrywając scenę – legendarną już ponoć – prezentowania Stepów akermańskich Mickiewicza przed komisją egzaminacyjną; proszę wierzyć: gdyby biblioteczne ściany mogły, zrywałyby boki wespół z obecnymi na spotkaniu). Opowiedział o swoich ulubionych potrawach, zdradzając przepis na jedną z nich. Pokazał jak biegle włada językiem arabskim (zrywanie boków nr 2). W międzyczasie oczywiście moderator prezentował fragmenty wybranej filmografii a aktor nie tylko je komentował ale też opowiadał o różnych ciekawostkach i detalach związanych z poszczególnymi produkcjami. Było o rolach w „Stawce większej niż życie” i „Soli ziemi czarnej”. Było o lekkiej traumie związanej z braniem do ręki siekiery (po pamiętnej scenie zabicia żony w „Domu złym” Wojciecha Smarzowskiego). O pracy nad i w „Drogówce” tego samego reżysera. O sukcesie, bo już o tym można mówić, niedawnego filmu „Moje córki krowy” w którym pan Marian gra jedną z głównych ról. O najnowszej, zbliżającej się premierze nowego filmu („Gejsza”).
Podwójnie, albo i potrójnie ciekawie było słuchać filmowego Wojnara z „Wesela” z kilku względów. Raz, że pan Marian, swoim charakterystycznym głosem przecież, mówi ciekawie i potoczyście. Dwa, że nie tylko o pracy mówi publicznie, ale i naprawdę istotnych w życiu rzeczach, wydawałoby się – nieraz tak prostych a trudnych do realizowania. Trzy – no jest po prostu genialnym aktorem charakterystycznym. Cztery – widać że ma dystans do swojej pracy, ale i jej etos, wszczepiony i wynikły zapewne z wychowania, doświadczenia, być może nawet śląskiego pochodzenia. Daje jednak wyraźny odpór i silnie rozgranicza to wszystko, co dzieje się i co trzeba wykonać na planie filmowym a życiem prywatnym, rodzinnym. Tym normalnym i realnym. „Jak jest wiara, nadzieja i miłość w normalnym życiu, to można żyć.” – zakończył część oficjalną spotkania. I został potężnie i długo wyklaskany.
A następnie przez bite kilkadziesiąt minut, ze spokojem charakterystycznym chyba tylko klasycznym starożytnym stoikom, ale i zadowoleniem chyba (charakterystycznym epikurejczykom) pozował do zdjęć, dawał autografy, wpisywał dedykacje, dyskutował i odpowiadał na zadawane jeszcze pytania.
Niespotykanie pogodny człowiek. Miło było go gościć. Pierwszy, ale może nie ostatni raz.